
Nie jestem chełpliwy, ale potrafi sprawić mi niekiedy czułą przyjemność choćby najmniejsze słówko, szczególnie od bliskiej osoby, świadczące o zainteresowaniu tym co robię. A gdy usłyszę pochwałę, uznanie, to już jestem w siódmym niebie. Przez ostatnią czwartą część kopy lat mojego życia - czwarta część kopy to tyle co jeden mendel, czyli piętnaście - najbardziej zależało mi - i wciąż mi zależy - na choćby najmniejszym wyrazie zainteresowania tym co robię u mojej Mag. Bo jeśli najbliższa ci osoba, w tak ważnym obszarze życia, jak twoja praca myśli i wyobraźni, lokuje cię gdzieś za najdalszą linią horyzontu, to do czego to może doprowadzić? No oczywiście że do sławnej dementia praecox, inaczej mówiąc do schizofrenii.
Mnie już to nie grozi. Bo wczoraj wreszcie się dowiedziałem, że moja najukochańsza zaparła się, zasiadła do komputera, weszła do Internetu i zanurzyła się w mojej Symbiozie, tym oto blogu na ponad godzinę. Potem rzuciła mi się na szyję i powiedziała: - No mój kochany, może to i prawda co mówisz, że pisanie sprawia ci trudności i zajmuje dużo czasu, ale jak już napiszesz, to bywa to piękne. Wzruszyłeś mnie, rozbawiłeś a nawet sprowokowałeś do zastanowienia. Kocham cię jeszcze bardziej!
Gdy to usłyszałem to poczułem jak mój sześciomilimetrowy włos na głowie napina się i wyciąga do góry, do kosmicznego bieguna magnetycznego. Byłem cały w wiosennych skowronkach. Ale przez lewe ramię nie splunąłem. I w nieheblowane drzewo nie stuknąłem. Jaki jeszcze pech w tym względzie może mnie spotkać? Kolejny mendel czasu oczekiwania na kolejne uznanie? Jestem już zahartowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz