piątek, marca 16, 2012

Dwa Bratanki

I znów wchodzę z tematem, z którym wchodzić bym nie chciał ale muszę. Bo polityka nie jest tym co lubię. Polityka jest tym, co nie zostawia mnie obojętnym.

W głowie mam szum i ręce mi opadają. Żebym nie wiem jak starał się być opanowanym człowiekiem, to i tak emocje wzbierają na sile i chcą przewodzić. Więc się uszczypnę tu i tam, odejdę na stronę, rozważę... Ale milczeć nie mogę. Nie mogę bo mnie to obchodzi. Jeśli Węgrzy w swoich wolnych demokratycznych wyborach wybrali Orbana i jego partię Fidesz większością głosów, to pewnie wiedzieli co robią. To jest ich prawo. I Victor Orban, jako premier i przywódca większości w parlamencie ma prawo rządzić jak uważa do następnych wyborów. Węgry, podobnie jak Polska, są państwem niepodległym i suwerennym. Są także członkiem Unii Europejskiej. A jeśli są członkiem UE, to podobnie jak Polska i wszystkie inne kraje, członkowie UE, podpisując traktat akcesyjny do UE zrezygnowali w niektórych punktach ze swojej suwerenności na rzecz UE. Jeśli chce się być pełnoprawnym członkiem wspólnoty, która gwarantuje nie tylko bezpieczeństwo ale też wiele innych przywilejów (o których świadomi Polacy już dobrze wiedzą i je bardzo cenią), to siłą rzeczy rezygnujemy z części swoich praw na rzecz władz nadrzędnych Unii. Przecież nasi ludzie też są w tych unijnych władzach. I od nas zależy aby ich było tam jeszcze więcej. To takie proste. Proste jeśli pracujesz rozumem, posługujesz się logiczną konfrontacją "za" i "przeciw". Ale wystarczy zejść choćby na chwilę na manowce symbolizmu, gołosłowia, i wszelkie rozumowanie bierze w łeb.

Każdy, kto się interesuje, wie, że po pierwsze prezes PiS zazdrości Orbanowi. Że po drugie, spora gromada członków Klubu Gazety Polskiej pojechała do Budapesztu "wesprzeć" (!) Orbana, powołując się przy tym na piękną historyczną kartę polsko - węgierskich związków w walce o wolność. Był przecież polski generał Józef Bem, dowodził węgierskim powstaniem w czasie "wiosny ludów" w 1848. Był polski październik 1956, następnie węgierskie demonstracje poparcia dla Plaków i była krwawa sowiecka inwazja na Węgry w tym samym roku. I oto Polacy "nawiedzeni spod namiotu na Krakowskim P." zawłaszczając historyczną piękną tradycję, jadą do Budapesztu aby demonstrować przeciwko "dążeniom Unii Europejskiej do hegemonii w Europie". I już słychać jak pokrzykują: "Jarosławie, Victorze - prowadźcie nas na Warszawę!" Paranoja?

Tymczasem Victor Orban, który najwidoczniej uważa siebie i swoich zwolenników za jedynie słusznych i prawdziwych Węgrów, oskarża UE o dyktatorskie, sowieckie metody w rozwiązywaniu finansowego kryzysu. Kandydatów na "wodzów" nigdy nie brakowało i dzisiaj nie brakuje. I dopóki jest to zjawisko lokalne albo folklorystyczne, można pokiwać głową, wzruszyć ramionami i wrócić do swoich zajęć. Mnie się jednak wydaje, że zamieszanie, które Orban wywołuje nie ułatwia, ale utrudnia i komplikuje proces poszukiwania sensownych rozwiązań politycznych i gospodarczych dla Europy, a więc także dla Polski.

Brak komentarzy: