
Wtem usłyszałem świst, huk i bzyk, tak jakby za chwilę miał wylądować w salonie wielki odrzutowiec. Tymczasem do salonu, który znów wypełnił się światłem, wleciała wielka afrykańska pszczoła, cała z ognia i srebra. Nie rozglądając się, uderzyła wprost we mnie. Z siłą piorunu wbiła się w moje lewe przedramię, dokładnie po wewnętrznej stronie łokcia. Nie zaskoczyła mnie, nie czułem się przerażony, odbywało się to tak, jakbym z góry tego oczekiwał. Gdy ujrzałem jej odwłok znikający w wielkiej dziurze, którą wywierciła w moim zwęglonym przedramieniu, natychmiast złapałem wystającą jeszcze końcówkę, mocno uchwyciłem palcami, przytrzymałem i wyszarpnąłem odwłok z ciała mego.
Z zaciekawieniem przyglądałem się sobie. Moje ciało zamieniało się w biało srebrny popiół, który całkowicie zasklepił dziurę po pszczole. Mógłbym powiedzieć, że mnie już nie było. W miejscu mojego ciała widziałem kłębek zgorzeliny, jakby zwęglony pieniek żywego niegdyś drzewa, z którego teraz unosiły się biało niebieskie dymki. Nie czułem żalu po utraconym. Byłem szczęśliwy. Poczułem przy sobie rękę Mag, dotknąłem ją i przytuliłem się do niej. Cieszyłem się także tym, że ani na moment nie straciłem świadomości tego, co się ze mną działo. Szczęścia dopełniła radość na myśl, że przecież spopielanie jest odwiecznym rytuałem ludzi, którzy wierzą w rekultywację natury. Całym tym przeżyciem i konkluzją podzieliłem się z Mag natychmiast, podczas śniadania. Przyjrzała mi się uważnie i powiedziała: - A wiesz, chyba faktycznie odmłodniałeś!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz