poniedziałek, marca 19, 2012

Spopielenie

Kamienie
To co powiem zdumiewa i zastanawia. Działo się dokładnie wtedy, gdy miesiąc luty się kończył a pałeczkę przejmował od niego marzec. Przewał był straszny. Oporna zima ustępowała nacierającej wiośnie z krzykiem, grzmotem i ogniem, z siłą która kruszyła i spopielała wszystko co na swej drodze napotkała. Co się tam na słońcu działo, jaką niestrawność przeżywał Kosmos, nie wiem. Czułem jedynie jakby moce piekielne przewalały się na wskroś przez moje ciało. Ktoś wzywał pomocy. Ogień trawił ludzi i ich dobytek. Pospieszyliśmy oboje z pomocą. A tu ściana ognia zagradza nam drogę. Jęzory płomieni na długich szyjach spalają wszystko czego się dotkną. Rzuciłem się przed siebie, wpadłem do jakiegoś salonu. Nie wiedziałem gdzie jestem. Stałem w ogniu, żar spalał mnie od zewnątrz i od wewnątrz. Przenikał do kości. Koniec ze mną, pomyślałem. Nagle zapadła cisza. Ogień zaczął przygasać, płomienie ustępowały. Zauważyłem faliste, biało niebieskie dymki, które wydobywały się ze zgorzeliny mojego ciała i z powiewną lekkością unosiły w przestrzeni niczym białe ptaki. Stałem w środku jakiejś komnaty, która pogrążyła się nagle w kompletnych ciemnościach.

Wtem usłyszałem świst, huk i bzyk, tak jakby za chwilę miał wylądować w salonie wielki odrzutowiec. Tymczasem do salonu, który znów wypełnił się światłem, wleciała wielka afrykańska pszczoła, cała z ognia i srebra. Nie rozglądając się, uderzyła wprost we mnie. Z siłą piorunu wbiła się w moje lewe przedramię, dokładnie po wewnętrznej stronie łokcia. Nie zaskoczyła mnie, nie czułem się przerażony, odbywało się to tak, jakbym z góry tego oczekiwał. Gdy ujrzałem jej odwłok znikający w wielkiej dziurze, którą wywierciła w moim zwęglonym przedramieniu, natychmiast złapałem wystającą jeszcze końcówkę, mocno uchwyciłem palcami, przytrzymałem i wyszarpnąłem odwłok z ciała mego.

Z zaciekawieniem przyglądałem się sobie. Moje ciało zamieniało się w biało srebrny popiół, który całkowicie zasklepił dziurę po pszczole. Mógłbym powiedzieć, że mnie już nie było. W miejscu mojego ciała widziałem kłębek zgorzeliny, jakby zwęglony pieniek żywego niegdyś drzewa, z którego teraz unosiły się biało niebieskie dymki. Nie czułem żalu po utraconym. Byłem szczęśliwy. Poczułem przy sobie rękę Mag, dotknąłem ją i przytuliłem się do niej. Cieszyłem się także tym, że ani na moment nie straciłem świadomości tego, co się ze mną działo. Szczęścia dopełniła radość na myśl, że przecież spopielanie jest odwiecznym rytuałem ludzi, którzy wierzą w rekultywację natury. Całym tym przeżyciem i konkluzją podzieliłem się z Mag natychmiast, podczas śniadania. Przyjrzała mi się uważnie i powiedziała: - A wiesz, chyba faktycznie odmłodniałeś!

Brak komentarzy: