Im dzisiaj człowiek dłużej żyje, tym częściej, i coraz to częściej jest zaskakiwany, szokowany coraz to bardziej rewelacyjnymi wiadomościami z najróżniejszych poletek ludzkiej działalności. No choćby bioetyka. O etyce każdy słyszał i każdy ma coś na ten temat do powiedzenia. Ale bioetyka - co to jest?
Można o tym poczytać - (Polityka nr.45 - 2.11-7.11.2011) albo w Internecie. Bardzo interesująca rozmowa z dr. Joanną Różyńską, specjalistką od bioetyki. Czy bioetyka jest nauką? Odpowiedzieć nie potrafię, ale chyba nie. Z tekstu rozmowy dowiaduję się, że bioetyka jest refleksją interdyscyplinarną nad rozwojem nauk medycznych i biologicznych. Tak, refleksją. A bioetyk to ktoś, bez współudziału którego coraz trudniej w dzisiejszych czasach się narodzić.
Kiedy ja się rodziłem, moim rodzicom wystarczała miłość i wola (chęć) posiadania dzieci. Tak, ale dzisiaj grono rodziców poszerzyło się o jednostki, którym dawniej nawet się nie śniło, że mogą posiadać swoje dzieci. Współczesna medycyna, a szczególnie tak zwane biotechnologie, umożliwiają praktycznie każdej ludzkiej parze posiadanie swojego (a może czasem “swojego”) dziecka.
Urodzenie dziecka zawsze było (a przynajmniej powinno być) związane również z moralną odpowiedzialnością rodziców za sprowadzenie do istnienia nowej osoby. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach wystarczała konsultacja z położną lub lekarzem. Ale nie dzisiaj.
Cytuję z w/w artykułu: “Kilka lat temu gorące dyskusje wywołała historia pary niesłyszących lesbijek z Bethesda w stanie Maryland. Aby zwiększyć szanse na posiadanie niesłyszącego dziecka, kobiety wybrały na dawcę spermy mężczyznę, w którego rodzinie od pokoleń występowały przypadki genetycznie uwarunkowanej głuchoty. I udało im się. Urodził się niesłyszący chłopiec. Matki były szczęśliwe, ale w mediach i w środowiskach naukowych zawrzało... Wiele osób uważa, że takie wybory prokreacyjne są moralnie problematyczne, a nawet moralnie naganne. Ja również podzielam tę intuicję.”
Ja też podzielam intuicję pani dr. Joanny Różyńskiej. Więcej powiem, moim zdaniem takie “wybory prokreacyjne” są nie tylko moralnie naganne, one są pod każdym innym względem niedopuszczalne. Pani doktór jest jednak w rozterce, bo okazuje się jednak, że “taką intuicję trudno jest teoretycznie uzasadnić”. Dlaczego?
Cytuję: “Nie można powiedzieć, że świadomie powołując do istnienia osobę dotkniętą na przykład genetycznie uwarunkowaną głuchotą, rodzice wyrządzili jej krzywdę. Gdyby para lesbijek skorzystała z nasienia innego mężczyzny, urodziłoby się inne dziecko. To nie byłby ten sam chłopczyk, bo powstałby z innej gamety męskiej, a może także z innej komórki jajowej. Gdyby zatem kobiety dokonały innego wyboru prokreacyjnego, chłopiec ten nigdy by nie zaistniał. A skoro jego życie będzie najpewniej życiem wartościowym, choć będzie żył w świecie bez dźwięków, nie można twierdzić, że kobiety postąpiłyby dla niego lepiej, gdyby wybrały innego dawcę.”
Słyszał ktoś coś takiego - czyż nie jest to najczystsza kazuistyka, naginanie, epatowanie szczegółami, które nie zaistniałyby gdyby uszanowano zasady ogólne? Ale okazuje się, że powyższe rozumowanie “ujawnia sławny problem filozoficzny, tzw. problem nie-tożsamości oraz problem nie-istnienia: czy życie może być gorsze lub lepsze od nie-życia w ogóle”. Proszę mi wybaczyć, ale całe powyższe rozumowanie jest dla mnie zwyczajnym zawracaniem kota ogonem.
Problem leży nie w tym rozumowaniu lecz w odpowiedzi na pytanie: Czy osoby (osoba) niesłyszące mają moralne prawo do korzystania z możliwości biotechnologii w celu zaspokojenia swojej egoistycznej zachcianki, czyli powołania do życia istoty również niesłyszącej? Moim zdaniem prawo moralne czy etyczne nie daje na to zgody, a prawo fizyczne powinno takie decyzje zakazywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz