czwartek, grudnia 29, 2011

Ustrzyki Dolne 1981 - c.d.

Tymczasem w Ustrzykach sformułowano 15 punktów postulatów i żądań, które w kolejnych dniach poszerzono do 23 punktów. Miały one stanowić podstawę do negocjacji z komisją rządową. Na przybycie właściwej, wyposażonej w odpowiednie pełnomocnictwa, komisji ministerialnej z Warszawy, oczekiwano bardzo długo. Najpierw zjawiali się różnej maści aparatczycy, lokalni kacykowie, którzy nie potrafili nawet zamaskować faktycznych celów swojego przybycia. A celem było zwodzenie, zwlekanie, matactwo, przygotowywanie prowokacji.

A gdy już przybyła pierwsza komisja, okazało się, że brak jej pełnomocnictw do zawarcia wiążącego porozumienia. Strajkujący zachowali jednak powagę i godność. Nadal oczekiwali na przybycie właściwych ludzi, reprezentujących władzę, którzy będą władni wynegocjować z protestującymi skuteczne sposoby rozwiązania sformułowanych postulatów.






Jednak prowokacje służb partyjnych i administracyjnych nie ustawały. Okupacja budynku urzędu komplikowała zapewne życie niektórym zatrudnionym tu urzędnikom. Komitet Strajkowy zdawał sobie z tego sprawę, podjął więc pewne skuteczne działania. Przy komitecie powołano Wydział spraw socjalnych i nadzwyczajnych, przyjmowano interesantów, mieszkańców Ustrzyk i przybywających z dalekich wiosek. Przyjmowano, rozmawiano i niejednokrotnie rozwiązywano ich problemy. Jak? Tego nie wiem.

Ostatecznie, lokalnym władzom udała się prowokacja o charakterze “sanitarnym”. Pod pretekstem “zagrożenia zdrowia na skutek wystąpienia nieżytów żołądka”, w dniu 12 stycznia 1981 roku, do okupowanego urzędu wkroczył antyterrorystyczny oddział MO, i w obecności naczelnika gminy oraz rejonowego prokuratora, zmusił strajkujących do opuszczenia pomieszczeń.








Dwa dni przed akcją likwidującą okupację urzędu, strajkujący otrzymali telex od terenowego inspektora sanitarnego, na który zareagowali natychmiast i w swoim teleksie napisali między innymi:

“Informujemy, że sraczka, która wystąpiła u niektórych osób, jest naturalną reakcją na wiadomości, które na temat naszego strajku zamieściły krajowe środki przekazu. Pragniemy jednocześnie skierować państwa uwagę na bardziej szkodliwe stany destrukcji, które opanowały ostatnio pewne oficjalne kręgi.”

Budynek Urzędu Miasta i Gminy Ustrzyki Dolne. Widok na salę konferencyjną, okupowaną przez strajkujących.



Na zdjęciach wyżej i poniżej, uczestnicy strajku w Ustrzykach Dolnych.









Po opuszczeniu urzędu, Komitet Strajkowy kontynuował swoją działalność w siedzibie NSZZ “Solidarność” w Ustrzykach Dolnych. Warunki lokalowe były tu zdecydowanie gorsze. Do trzech malutkich pokoików na piętrze, prowadziły wąskie, kręte i ciemne schody. Pogodzili się z wymuszoną przeprowadzką i  nadal oczekiwali przybycia miarodajnej delegacji do podjęcia rozmów.

Ważnym wydarzeniem dla strajkujących w Ustrzykach, była wizyta w dniach 28-30 stycznia Lecha Wałęsy i Bogdana Lisa. Przywódcy Solidarności poświęcili dużo czasu strajkującym, wprowadzili ich w aktualną sytuację polityczną w kraju, podkreślili złożoność sytuacji i zapewnili o poparciu swoim i Komisji Krajowej dla ich postulatów i podjętej akcji protestacyjnej. Jednocześnie poinformowali, że ze względów organizacyjnych i politycznych, część postulatów komitetu ustrzyckiego, które mają charakter ogólnokrajowy, zostanie przekazana do negocjacji komitetowi strajkowemu w Rzeszowie. Natomiast w Ustrzykach powinni się skupić na problemach ściśle lokalnych.

W środku, z prawej, Bogdan Lis podczas narad komitetu strajkowego w Ustrzykach Dolnych, już w nowym pomieszczeniu, w siedzibie lokalnego komitetu NSZZ "Solidarność"




Podczas pobytu w Ustrzykach Dolnych, Lech Wałęsa odpoczywał w biwakowych warunkach.



W pierwszych dniach lutego do Ustrzyk przybyła rządowa komisja z wiceministrem rolnictwa, Andrzejem Kacałą i rozpoczęto rozmowy. Trwały te rozmowy kilkanaście godzin, w tak zwanej “atmosferze wzajemnego zrozumienia”. Minister Kacała zrobił dobre wrażenie, ale porozumienia podpisać nie chciał, czy też nie mógł. Minister ograniczył się do jednostronnego i jego zdaniem wiążącego Oświadczenia, że większość postulatów strajkujących jest prawdziwa i przekonująca i da się “załatwić” w zwykłym trybie w terminie późniejszym. Nie widział też potrzeby ponownego swojego przyjazdu i kontynuowania rozmów.

Ustrzycki Komitet Strajkowy przyjął od ministra Oświadczenie na piśmie. Nie ukrywał jednak rozczarowania i zawodu takim obrotem rzeczy. Członkowie komitetu postanowili kontynuować swoją akcję protestacyjną “w obronie żywotnych interesów polskiego chłopa”, jak stwierdzili w swoim oświadczeniu.

Ustrzyki Dolne. Z prawej strony członkowie rządowej komisji z ministrem A. Kacałą w środku.




Ustrzyki Dolne. Komitet strajkowy rozmawia z komisją rządową. W środku Lech Wałęsa i Antoni Wojnarowicz. 




Cały ciężar dalszych pertraktacji ze stroną rządową w sprawie rejestracji “Solidarności Wiejskiej” przeniósł się do Rzeszowa. Przez jakiś czas rozmowy toczyły się także w Warszawie. Rząd PRL odmawiał jednak podjęcia jakiejkolwiek decyzji w tej sprawie, wskazując na Sąd, jako jedyną instytucję, która jest władna decydować w tej sprawie.

10 lutego 1981 r. Sąd Najwyższy, w rozprawie rewizyjnej, nie wyraził zgody na rejestrację Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Rolników “Solidarność Wiejska”. W uzasadnieniu podał, że brak jest podstaw prawnych do takiej rejestracji. Ale w dodatkowym uzasadnieniu stwierdził, że obowiązujące prawo “może nie spełniać potrzeb i oczekiwań społecznych, ale sąd nie jest powołany do ustanawiania praw”. To ostatnie stwierdzenie, dało Krajowej Komisji i komitetowi założycielskiemu “Solidarności Wiejskiej” mocne podstawy do dalszych negocjacji z Rządem w tej sprawie, w ramach walki o ustawę o związkach zawodowych.

Negocjacje Komitetu Strajkowego w Rzeszowie. W środku, z prawej, przewodniczący komitetu strajkowego "Solidarność Wiejska", Jan Kułaj.




Tamże komisja rządowa, w środku z lewej, minister Kacała.




W dniu posiedzenia Sądu Najwyższego, przed budynkiem Sądu w Warszawie, zgromadził się wielki tłum ludzi, głównie rolników, którzy przybyli z różnych stron kraju. Ostatecznie, związek “Solidarność Wiejska” został zarejestrowany 12.05.1981 r.














Strajk okupacyjny w Rzeszowie i rozmowy z komisją rządową zakończyły się sukcesem. Porozumienie Rzeszowskie podpisano 18 lutego 1981 r. Podobnie było w Ustrzykach Dolnych, ale  porozumienie Ustrzyckie podpisano dopiero 20 lutego, czyli niezgodnie z wcześniejszym zobowiązaniem Komitetu Strajkowego w Rzeszowie. Ten drobny zgrzyt należy przypisać chyba przemęczeniu negocjatorów.








Ustrzyki Dolne 1981

29 grudnia przypada 31 rocznica rozpoczęcia strajków chłopskich w Ustrzykach Dolnych, w Bieszczadach. Byłem wśród strajkujących prawie od początku, do ostatniego dnia, do podpisania porozumień ze stroną rządową. Z etykietką PRESS na klapie, realizowałem zdjęcia filmowe i współuczestniczyłem w strajku moralnie i emocjonalnie.

Okres pierwszej Solidarności - poczynając od strajku stoczniowców i podpisaniu przez Lecha Wałęsę historycznych Gdańskich Porozumień z rządem PRL - obfitował w wiele podobnych wydarzeń w całym kraju. Jedne miały znaczenie ogólnokrajowe, inne może tylko lokalne, ale najczęściej tworzyły precedensy, ważne dla całego społeczeństwa na drodze ku odzyskaniu wolności obywatelskiej i suwerenności państwa.

W takich wydarzeniach, ekipy filmowe z Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Warszawie, uczestniczyły prawie zawsze. Kręciliśmy dokumentalne filmy, gromadziliśmy materiały dokumentujące niezafałszowany obraz historycznych procesów w kraju. Dzięki temu powstał film “Robotnicy 80”, o strajkach w stoczni w Gdańsku, film “Chłopi 81”, o strajkach chłopskich w Ustrzykach i Rzeszowie oraz inne.

Polityczne i administracyjne ograny władzy nie były, oczywiście, zachwycone taką aktywnością filmowców. Stosowały ograniczenia, zakazy, bezpośrednie presje i represje.







Z chwilą, gdy w Komitecie Centralnym PZPR zorientowano się, że nasza ekipa przebywa w Ustrzykach Dolnych i rejestruje przebieg zdarzeń, dyrektor Wytwórni Filmów Dokumentalnych usłyszał w słuchawce telefonu wściekły głos i polecenie natychmiastowego wycofania naszej ekipy.

Formalnie odwołano nas z Ustrzyk, nakazano natychmiastowy powrót do Warszawy już w drugim dniu pobytu na miejscu zdarzeń. Nakazano zwrot sprzętu zdjęciowego, odmówiono dostarczenia taśmy (negatywowej) i zakazano robienia zdjęć pod groźbą wyrzucenia z pracy. A mimo to, ekipa w całości nie podporządkowała się tym zarządzeniom, zostaliśmy na miejscu aby realizować naszą powinność zawodową i obywatelską.





Zaczęło się od tego, że w pierwszych dniach stycznia 1981 roku, z reżyserem Andrzejem Piekutowskim, kierownikiem zdjęć Władą Dąbrowską, operatorem dźwięku Haliną Paszkowską i pozostałymi członkami ekipy, znalazłem się w Bieszczadach.





Ale dlaczego tak bardzo nam na tym zależało? Co się w tych Ustrzykach takiego stało?

Doszły słuchy, że mieszkańcy rejonu Bieszczad, członkowie NSZZ “Solidarność” Bieszczadów, nękani przez lokalną administrację, prześladowani przez lokalną milicję i SB, rozpoczęli w proteście strajk okupacyjny. Pierwsze doniesienia wydawały się sugerować, że jest to akcja o wąskim, lokalnym znaczeniu.

Ale już następnego dnia okazało się, że protest się rozszerza, obejmuje coraz to nowe grupy pracujące obszaru bieszczadzkiego. Że lista postulatów i żądań obejmuje kilkanaście punktów. Że do akcji dołączają rejonowe zarządy NSZZ “Solidarność” Rzeszowa, Krosna, że popiera ich Komisja Krajowa Solidarności. Że ponad sprawy lokalne, koncentruje się tam również walka o rejestrację “Solidarności Wiejskiej”.





Stało się jasne, że nie mogło nas tam nie być! Bieszczady to przecież daleki od centrum zakątek kraju, izolowany. W takich rejonach organom władzy łatwiej było czuć się bezkarnym samodzierżcą. Dlatego ważne było nie tylko podjęcie próby zrobienia filmu o chłopskiej walce z komunizmem, ale również nagłośnienie sprawy, uczynić z tego wydarzenie ogólnokrajowe.

Andrzej był tam już pierwszego stycznia, rozpoznawał temat. Ja z ekipą przybyliśmy trzeciego stycznia. Na miejscu było już kilku dziennikarzy z różnych redakcji. Komitet strajkowy dopracowywał stylistyczne brzmienia poszczególnych postulatów, żądań, publikował komunikaty, w których prostował zakłamania i przekręty, drukowane w oficjalnej prasie.





A wieczorem, w sali konferencyjnej urzędu, okupowanej przez strajkujących, panowała wciąż jeszcze świąteczna atmosfera. Śpiewano kolędy. Jeden z uczestników strajku, Franciszek Graboś, napisał nawet własną kolędę strajkowi poświęconą. Oto dwie zwrotki:

    “Wyszła Solidarność naprzeciw łajdakom
    Tu w Ustrzykach Dolnych do wszystkich Polaków
    Łajdacy kwękają, że chłopi strajk mają
    Hej kolęda, kolęda!
   
    Długo my czekali, długo my cierpieli
    I od poniedziałku strajkować zaczęli
    My tutaj w Bieszczadach siedzim w gminy ławach
    Hej kolęda, kolęda!”





Od czego się to zaczęło? Jak się akcja w Ustrzykach rozwijała?

Formalnie, bezpośrednim impulsem do akcji protestacyjnej, jak powiedziano w Oświadczeniu MKZ NSZZ “Solidarność” w Rzeszowie z dnia 29.12.1980 r. były: “... szykany wobec członków Solidarności - ukaranie grzywną ob. Antoniego Wojnarowicza za wystąpienie na Zebraniu Wiejskim... bezsilność aktywnych mieszkańców Bieszczad wobec bezprawnej, często przestępczej działalności lokalnej władzy, jak choćby kradzież dokumentów związkowych przez MO...”

29 grudnia 1980 roku, grupa członków NSZZ “Solidarność” Bieszczadów, w desperackim akcie walki o swoje prawa zawodowe, obywatelskie, zajęła salę konferencyjną Urzędu Gminy Ustrzyki Dolne i rozpoczęła strajk okupacyjny. Na czele komitetu strajkowego stanął Antoni Wojnarowicz. Uczestników strajku wciąż przybywało, ludzie ściągali z najdalszych wsi i osad Bieszczad. W piątym dniu strajku, w budynku Urzędu Miasta i Gminy, w akcji uczestniczyły już 63 osoby (jak podał Komunikat nr. 4 z dnia 2.1.1981 r.)

Wojnarowicz z członkami komitetu strajkowego opracowują kolejny Komunikat

Równolegle rozwijała się akcja protestacyjna i strajkowa W Rzeszowie. NSZZ “Solidarność” w Rzeszowie zaostrzył spór w sprawie podziału majątku z byłą Wojewódzką Radą Związków Zawodowych (terenowy organ partyjno państwowej Centralnej Rady Związków Zawodowych). Powołany w tej sprawie Komitet Strajkowy rozpoczął okupację siedziby WRZZ. Do tej akcji dołączyli przedstawiciele “Solidarności Wiejskiej” Rzeszowszczyzny. Zorganizował się więc połączony Komitet Strajkowy, z siedzibą w okupowanym gmachu byłej WRZZ.

Komitet Strajkowy w Rzeszowie miał, jakby z założenia, większą wagę polityczną, bowiem jego akcja była autoryzowana przez Krajową Komisję “Solidarność”. Przyjechała tu wkrótce delegacja KK wraz z doradcami (Geremek, prof. Stelmachowski i inni) z Lechem Wałęsą i Bogdanem Lisem na czele. Oczekiwano przybycia delegacji rządowej na czele z ministrem Cioskiem. Wśród tematów do negocjacji były trzy gorące sprawy o zasięgu krajowym: rejestracja NSZZR “Solidarność Wiejska”, wolne soboty, ustawa o cenzurze i dostęp NSZZ “Solidarność” do środków masowego przekazu. Otóż Komitet Strajkowy w Rzeszowie uchwalił, że warunkiem podjęcia rozmów z min. Cioskiem, jest wcześniejsze zawarcie porozumienia ze strajkującymi w Ustrzykach Dolnych. To wsparcie, ten fakt miał kolosalne znaczenie dla okupujących budynek Urzędu Miasta i Gminy.

Oflagowana siedziba dawnych związków zawodowych, okupowana przez Komitet Strajkowy "Solidarności"

Codzienny tłum mieszkańców Rzeszowa pod gmachem, w którym odbywał się strajk.  




sobota, grudnia 24, 2011

13 GRUDNIA

Był i minął. Problem pozostał. Problem naszej, Polaków samoświadomości. Wieczorem, 13 grudnia 2011 roku, w Warszawie, na trakcie królewskim, odbył się capstrzyk. Była wrzawa, gardłowanie, było przemówienie. Mistrz Ceremonii, Prezes Zakonu, grzmiał do swojej dziatwy: - Przyrzekam wam, że stanę do walki o Polskę suwerenną! Stać mnie na to! Gdyby nie to chore państwo, gdyby nie to złowieszcze dominium w szczękach zachodniego cesarstwa i wschodniego carstwa, gdyby nie te prywatne sikorko-dziadkowe interesiki, parlibyśmy do przodu jak Chiny, bylibyśmy na czele Planety!

Cóż to był za dzień, ten 13 grudnia 1981 roku? Dzień Żelaznej Pięści? Niekoniecznie. To był dzień Hańby. A pięść, choć krwią zbryzgana, papierową się okazała. Osiem lat później, ta pięść zwiędła kompletnie, upadła. Wygrało społeczeństwo, wygrała Solidarność. Wygrała Polska.

Od 1981 roku poczynając, dzień 13 grudnia już zawsze będzie w Polsce datą wredną. Nic nadzwyczajnego. Nasza historia (spisana) szczyci się, oprócz innych, także obfitością dat wrednych. Mieliśmy już władcę, który “parł do przodu jak współczesne Chiny”, tak bardzo, że dzięki jego sukcesom, zanotowano pierwszą chyba (odnotowaną w pismach) datę wredną. Co do szczegółów kalendarze milczą. Musi wystarczyć data roczna: rok 1032: boleśnie okrojone królestwo Chrobrego rozpadło się na trzy księstewka (Mieszko 2, Bezprym, Otto, Dytryk, “reakcja pogańska”). A potem szło nam już jakby łatwiej, im bliżej naszym czasom, tym dat wrednych przybywało.

Ale spoko! Kompleksy za płot! Nikt w Europie wolny nie jest od wrednych dat. Jeśli co i czego nam trzeba, to gęby nasze wyparzyć i uczyć się skuteczniej siebie i naszych dat. I bynajmniej ani próbuję zrównać Prezesa pisudzieci do Chrobrego. Bolesław I czynem budował fundamenty naszego państwa, gdy tymczasem Jarosław współczesny państwo odzyskane, i w Europę zaimplantowane, usiłuje od wewnątrz rozwalać.

13 grudnia 1981 dał początek wydarzeniom szokującym, smutnym i haniebnym. Ale przecież 15 miesięcy wcześniej, przeżyliśmy eksplozję najpiękniejszej, od prawie czterdziestu lat, nadziei, i rozpoczęliśmy żywiołowy, szalony, nieokrzesany marsz ku wolności. Ale przecież 13 grudnia, z jego stanem wojennym, był “tylko” rozpaczliwą próbą komunistycznej władzy ratowania systemu i stanu swego posiadania. Próbą skazaną na niepowodzenie, dzięki, między innymi, tamtym miesiącom solidarnościowego karnawału.

Dat wrednych nam nie brakuje. Rzucają mi się w oczy trzy warianty dat wrednych. Mamy daty wredne, które powołaliśmy do życia, my Polacy, jakby na własne życzenie. Mamy wredne daty, które nam narzucone zostały przez siły zewnętrzne. I mamy wredności niejako mieszane. Łączy je wszystkie nasze zamiłowanie do rocznicowania, przepadamy, lubimy, kochamy hucznie świętować daty wredne. Szczególnie wtedy, kiedy w bojowym, buńczucznym pochodzie, liczymy na łatwe polityczne zyski.

13 grudnia 1981, o świcie, podniosłem się z łóżka zaspany. W słuchawce telefonu usłyszałem: - Włącz telewizor. Na małym ekranie zaiskrzyła blada, skurczona twarz generała. Ostatni Naczelnik komunistycznej reduty w Polsce, generał Jaruzelski, obwieszczał, że WRON-a obejmuje wojenną władzę, a Solidarność schodzi do podziemia. 

Słuchałem i rozumiałem, że komunistyczna władza wypowiedziała wojnę społeczeństwu, obywatelom, spragnionym prawa do samoorganizacji, do pracy, do chleba, do wolności słowa i sumienia, prawa do decydowania o swoim losie. A więc i mnie to dotyczyło. I mnie wypowiedziano wojnę!

Uczucie było straszne. Sen spłynął. Wcisnęła się nienawiść, i rosła. Czułem to. W łazience, w lustrze, zobaczyłem ją na moim obliczu. Ona mnie zmieniała. Wrzała krew, pęczniały żyły. Przestraszyłem się. Przestraszyłem się tej mojej nienawiści.

Pięćdziesiąt lat życia miałem poza sobą. Strzelał do mnie niemiecki żołnierz, rozwścieczony strachem i głodem. Leśny bandyta, zasłaniający się flagą Bandery, trzymał zimną lufę karabinu przytkniętą do chłopięcej piersi, gotów w każdej chwili... Podobnego uczucia, takiej nienawiści, jaka trysnęła i rozlała się we mnie tamtego świtu, 13 grudnia, nigdy wcześniej w sobie nie odnotowałem.

To była nienawiść do Jaruzelskiego, do komunistów, do czekistów. Nienawiść do władzy tchórzliwej i uległej swojej komunistycznej centrali. Wyskoczyłem na miasto, na Trębacką, do filmowców, potem do kościoła św. Marcina. Stopniowo, powoli, rozładowywałem bombę, którą w sobie niosłem.

czwartek, grudnia 08, 2011

Istnieć Czy Nie Istnieć

Im dzisiaj człowiek dłużej żyje, tym częściej, i coraz to częściej jest zaskakiwany, szokowany coraz to bardziej rewelacyjnymi wiadomościami z najróżniejszych poletek ludzkiej działalności. No choćby bioetyka. O etyce każdy słyszał i każdy ma coś na ten temat do powiedzenia. Ale bioetyka - co to jest?

Można o tym poczytać - (Polityka nr.45 - 2.11-7.11.2011) albo w
Internecie. Bardzo interesująca rozmowa z dr. Joanną Różyńską, specjalistką od bioetyki. Czy bioetyka jest nauką? Odpowiedzieć nie potrafię, ale chyba nie. Z tekstu rozmowy dowiaduję się, że bioetyka jest refleksją interdyscyplinarną nad rozwojem nauk medycznych i biologicznych. Tak, refleksją. A bioetyk to ktoś, bez współudziału którego coraz trudniej w dzisiejszych czasach się narodzić.

Kiedy ja się rodziłem, moim rodzicom wystarczała miłość i wola (chęć) posiadania dzieci. Tak, ale dzisiaj grono rodziców poszerzyło się o jednostki, którym dawniej nawet się nie śniło, że mogą posiadać swoje dzieci. Współczesna medycyna, a szczególnie tak zwane biotechnologie, umożliwiają praktycznie każdej ludzkiej parze posiadanie swojego (a może czasem “swojego”) dziecka.

Urodzenie dziecka zawsze było (a przynajmniej powinno być) związane również z moralną odpowiedzialnością rodziców za sprowadzenie do istnienia nowej osoby. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach wystarczała konsultacja z położną lub lekarzem. Ale nie dzisiaj.

Cytuję z w/w artykułu:
“Kilka lat temu gorące dyskusje wywołała historia pary niesłyszących lesbijek z Bethesda w stanie Maryland. Aby zwiększyć szanse na posiadanie niesłyszącego dziecka, kobiety wybrały na dawcę spermy mężczyznę, w którego rodzinie od pokoleń występowały przypadki genetycznie uwarunkowanej głuchoty. I udało im się. Urodził się niesłyszący chłopiec. Matki były szczęśliwe, ale w mediach i w środowiskach naukowych zawrzało... Wiele osób uważa, że takie wybory prokreacyjne są moralnie problematyczne, a nawet moralnie naganne. Ja również podzielam tę intuicję.”

Ja też podzielam intuicję pani dr. Joanny Różyńskiej. Więcej powiem, moim zdaniem takie “wybory prokreacyjne” są nie tylko moralnie naganne, one są pod każdym innym względem niedopuszczalne. Pani doktór jest jednak w rozterce, bo okazuje się jednak, że “taką intuicję trudno jest teoretycznie uzasadnić”. Dlaczego?

Cytuję:
“Nie można powiedzieć, że świadomie powołując do istnienia osobę dotkniętą na przykład genetycznie uwarunkowaną głuchotą, rodzice wyrządzili jej krzywdę. Gdyby para lesbijek skorzystała z nasienia innego mężczyzny, urodziłoby się inne dziecko. To nie byłby ten sam chłopczyk, bo powstałby z innej gamety męskiej, a może także z innej komórki jajowej. Gdyby zatem kobiety dokonały innego wyboru prokreacyjnego, chłopiec ten nigdy by nie zaistniał. A skoro jego życie będzie najpewniej życiem wartościowym, choć będzie żył w świecie bez dźwięków, nie można twierdzić, że kobiety postąpiłyby dla niego lepiej, gdyby wybrały innego dawcę.”

Słyszał ktoś coś takiego - czyż nie jest to najczystsza kazuistyka, naginanie, epatowanie szczegółami, które nie zaistniałyby gdyby uszanowano zasady ogólne? Ale okazuje się, że powyższe rozumowanie “ujawnia sławny problem filozoficzny, tzw. problem nie-tożsamości oraz problem nie-istnienia: czy życie może być gorsze lub lepsze od nie-życia w ogóle”. Proszę mi wybaczyć, ale całe powyższe rozumowanie jest dla mnie zwyczajnym zawracaniem kota ogonem.

Problem leży nie w tym rozumowaniu lecz w odpowiedzi na pytanie: Czy osoby (osoba) niesłyszące mają moralne prawo do korzystania z możliwości biotechnologii w celu zaspokojenia swojej egoistycznej zachcianki, czyli powołania do życia istoty również niesłyszącej? Moim zdaniem prawo moralne czy etyczne nie daje na to zgody, a prawo fizyczne powinno takie decyzje zakazywać.

Przełom

Przełom? Nie widzę. Kolorowy październik ustąpił, prawda, listopad ogołocił z resztek koloru i wtłoczył mnie zdezorientowanego, bezradnego w grudniową mglistość i śliskość tężejącego kryzysu. Nie tylko Europejskiego, globalnie Planetarnego, ale także mojego, osobistego.
Październik
Wielu ostatnio odeszło. Sięgnąłem po Słowackiego. Między innymi Hanuszkiewicz, odchodząc, przypomniał mi Słowackiego (ale nie tylko on, czytam właśnie Rymkiewicza Pytanie Słowackiego o Godzinę). W tych dniach przeczytałem Kordiana, Balladynę, Beniowskiego... i pomyślałem, czy to możliwe? Słowacki wciąż żyje? Taki on dzisiejszy, współczesny, taki nasz i nowoczesny?!

Dla tych co nie wierzą, przepisałem i tu wkleiłem kawałek Beniowskiego (Pieśń I). Zrobiłem to ręcznie, jeśli się gdzie pomyliłem, wybaczcie, zmieniłem tylko cztery, może pięć słówek. Robię to dla Was, aby zachęcić do czytania naszych romantycznych wieszczów, a już szczególnie Słowackiego. Czytajcie koniecznie!

***
... Kolego,
Byłeś w Namiocie tym, gdzie pisudzieci
Są barankami?... Pasą się - i strzegą
Psów; i tym żyją, co ząb ich uchwyci
Na Tuska pięcie. Stęchlizna niczego!
Pełna wężowych ślin, pajęczych nici
I krwi zepsutej - bajeczna kraina,
Co za forsę - czyją? - truć nas zaczyna.

O Polsko! jeśli ty masz zostać młodą
I taką jak ta być, co dzisiaj żyje,
I być ochrzczona tą przeklętą wodą,
Której pies nie chce, wąż nawet nie pije;
Jeśli masz z twoją rycerską urodą
Iść między ludy jak wąż, co się wije;
Jeśli masz pokryć się posępnym Mrokiem:
Zostań, czym jesteś - jasnych ludzi Okiem!
***