Wiosna już się zbliża, czuje się to w naturze, ale także czuję ją w sobie. Jakiś taki rozkojarzony, marzycielski, różne wspomnienia się plączą w niespokojnej wyobraźni. Wkrótce nadejdzie druga rocznica koleżeńskiego Sabatu (o którym oddzielnie będzie trzeba kilka słów zamieścić), trwa intensywna wymiana maili pomiędzy kolegami, aż tu nagle dostaję maila zza oceanu od człowieka, którego nie znam, nigdy na oczy nie widziałem, nic o nim wcześniej nie słyszałem. A tymczasem on twierdzi, że jego pradziadek nosił moje nazwisko, nosił imię mojego dziadka, że on dzisiaj sam stoi już nad grobową deską i zastanawia się, komu by tu zapisać w spadku dorobek swojego życia. I oczekuje ode mnie potwierdzenia, że ja uważam iż faktycznie jesteśmy jedną rodziną, choćby i daleko spokrewnioną. Jeśli ja jestem tego pokrewieństwa pewny, to on nie będzie miał innego wyjścia, jak na mnie swój spadek zapisać bo od kilku lat innych krewnych znaleźć nie może.
Tą wiosenną rewelacją podzieliłem się z kolegami z Sabatu. No i zbulwersowałem każdego, żarty się posypały, propozycje i sugestie co do rozsądnego podziału oczekiwanego spadku. Niektórzy już w moim imieniu rezerwowali hotel na gorących wyspach. I zrobiło mi się wstyd za siebie samego. Bo nijak nie mogłem odnaleźć poszlak na potwierdzenie mojego pokrewieństwa z autorem maila zza oceanu.
Na zdjęciu, które tu wstawiłem, widzimy przygotowania do parady na 3 Maja w roku 1934, w moim rodzinnym Krasne. Być może jest tam również dziadek lub pradziadek autora wspomnianego maila. Kto wie. Ale żadnej pewności. Nie miałem wyjścia, taką propozycję nie otrzymuje się codziennie. Nie przespałem kilku nocy przeglądając i analizując moich przodków. Ludzi o takim jak moje nazwisku w ziemi halicko podolskiej było wielu. Miejsce zamieszkania jego pradziadka nie tak bardzo odległe od mego miejsca urodzenia. Imię jego pradziadka i mojego dziadka wprawdzie identyczne, ale czy oni mieli ze sobą coś wspólnego? Tego ni jak dojść nie mogłem. Bardzo mi było przykro, fortuna uciekała mi sprzed nosa, ale uczciwość nakazywała nie odbiegać od prawdy, którą znam, czyli nie korzystać z tej, o której nic nie wiem.
Było mi żal moich kolegów, że nie wybierzemy się w ciepłe strony, ale też było żal tamtego dalekiego domniemanego krewnego. Będzie miał nadal kłopot. Komu w końcu przypisać swój spadek? Oczywiście odpisałem nieco filozoficznie, nie pozbawiając tamtego od pierwszego listu wszelkich złudzeń. Niech nie traci tak do końca nadziei. Ostatecznie kto może być pewnym jeśli papierów z czarno na białym brak. Mój dziadek nigdy nie wspominał, że gdzieś tam ma imiennika ze swego rodu. W końcu otrzymałem pożegnalnego maila, chyba łzami zroszonego. Nie wiem tylko, czy niedoszły mój darczyńca płakał z własnej zgryzoty czy ze współczucia dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz