środa, marca 31, 2010

Zdarzenie w lesie

Zbliżał się koniec babiego lata. Jaskrawość oślepiającego słońca pchnęła mnie raźniej przed siebie, a las był już tuż tuż. Cień opadał szybko, las wciągał, nie opierałem się zajęty swoimi myślami i po chwili zupełnie straciłem orientację gdzie jestem. Wilgoć mroku, w pierwszej chwili przyjemna, wkrótce przejęła mnie dreszczem, lecz w tejże chwili zauważyłem  w głębi jasność, jakby polanę zalaną słońcem. Ruszyłem w tamtą stronę przyśpieszając kroku. 

Polana wydała mi się w pierwszej chwili co najmniej dziwna, jakby nie leśna, ale już w następnej chwili przestało to dla mnie mieć znaczenie. Otoczenie było dostatecznie swojskie. Jakby zaułek na skraju jakiegoś średniowiecznego miasta, kamienne mury, czerwona cegła, kocie łby. Zobaczyłem kobietę, zbliżała się w moją stronę. Kobieta nie stara nie młoda, w sile wieku i urody. Miałem stuprocentową pewność, że kobieta jakby wyszła wprost z trzynastego wieku. Cała w bieli. I blada twarz, jakby słońca nie oglądała. Na głowie biały czepek uformowany z płóciennej chusty. Luźna biała płócienna suknia opadała poniżej kostek ukrywając stopy, byłem jednak pewien, że stopy są bose, w jej kroku wyczuwałem kota. c.d.n.

niedziela, marca 28, 2010

Spadek

Wiosna już się zbliża, czuje się to w naturze, ale także czuję ją w sobie. Jakiś taki rozkojarzony, marzycielski, różne wspomnienia się plączą w niespokojnej wyobraźni. Wkrótce nadejdzie druga rocznica koleżeńskiego Sabatu (o którym oddzielnie będzie trzeba kilka słów zamieścić), trwa intensywna wymiana maili pomiędzy kolegami, aż tu nagle dostaję maila zza oceanu od człowieka, którego nie znam, nigdy na oczy nie widziałem, nic o nim wcześniej nie słyszałem. A tymczasem on twierdzi, że jego pradziadek nosił moje nazwisko, nosił imię mojego dziadka, że on dzisiaj sam stoi już nad grobową deską i zastanawia się, komu by tu zapisać w spadku dorobek swojego życia. I oczekuje ode mnie potwierdzenia, że ja uważam iż faktycznie jesteśmy jedną rodziną, choćby i daleko spokrewnioną. Jeśli ja jestem tego pokrewieństwa pewny, to on nie będzie miał innego wyjścia, jak na mnie swój spadek zapisać bo od kilku lat innych krewnych znaleźć nie może.

Tą wiosenną rewelacją podzieliłem się z kolegami z Sabatu. No i zbulwersowałem każdego, żarty się posypały, propozycje i sugestie co do rozsądnego podziału oczekiwanego spadku. Niektórzy już w moim imieniu rezerwowali hotel na gorących wyspach. I zrobiło mi się wstyd za siebie samego. Bo nijak nie mogłem odnaleźć poszlak na potwierdzenie mojego pokrewieństwa z autorem maila zza oceanu.  

Na zdjęciu, które tu wstawiłem, widzimy przygotowania do parady na 3 Maja w roku 1934, w moim rodzinnym Krasne. Być może jest tam również dziadek lub pradziadek autora wspomnianego maila. Kto wie. Ale żadnej pewności. Nie miałem wyjścia, taką propozycję nie otrzymuje się codziennie. Nie przespałem kilku nocy przeglądając i analizując moich przodków. Ludzi o takim jak moje nazwisku w ziemi halicko podolskiej było wielu. Miejsce zamieszkania jego pradziadka nie tak bardzo odległe od mego miejsca urodzenia. Imię jego pradziadka i mojego dziadka wprawdzie identyczne, ale czy oni mieli ze sobą coś wspólnego? Tego ni jak dojść nie mogłem. Bardzo mi było przykro, fortuna uciekała mi sprzed nosa, ale uczciwość nakazywała nie odbiegać od prawdy, którą znam, czyli nie korzystać z tej, o której nic nie wiem.

 Było mi żal moich kolegów, że nie wybierzemy się w ciepłe strony, ale też było żal tamtego dalekiego domniemanego krewnego. Będzie miał nadal kłopot. Komu w końcu przypisać swój spadek? Oczywiście odpisałem nieco filozoficznie, nie pozbawiając  tamtego od pierwszego listu wszelkich złudzeń. Niech nie traci tak do końca nadziei. Ostatecznie kto może być pewnym jeśli papierów z czarno na białym brak. Mój dziadek nigdy nie wspominał, że gdzieś tam ma imiennika ze swego rodu. W końcu otrzymałem pożegnalnego maila, chyba łzami zroszonego. Nie wiem tylko, czy niedoszły mój darczyńca płakał z własnej zgryzoty czy ze współczucia dla mnie.

sobota, marca 27, 2010

Pies o imieniu Ugryź

Praca ze zwierzakami na planie filmowym może przysparzać kłopotów nie mniej, niż praca z ludźmi, może jednak dać znacznie więcej przyjemności i satysfakcji gdy już się pokona wstępne problemy, wynikające choćby z trudności wzajemnego porozumiewania się.

Pies który nosił imię Ugryź, jest bohaterem filmu Władysława Ślesickiego, pod ekranowym tytułem Wśród Ludzi. Dawne to czasy. Dla mnie ten film był bardzo ważnym krokiem w moim zawodowym życiu operatora obrazu filmowego. Ledwie skończyłem wydział operatorski Instytutu Filmowego w Moskwie, rok 1959, już wczesną jesienią tego roku zrealizowałem wspólnie z reżyserem Jerzym Ziarnikiem dwa filmy dokumentalne o tematyce społecznej (problemy alkoholizmu i dramatyczne życie dzieci rodzin z tzw. marginesu), i wkrótce spotkało mnie to wyróżnienie. Bo propozycja Władka Ślesickiego realizacji zdjęć do filmu o bezdomnym psie, była oczywistym wyróżnieniem dla młodego operatora na dorobku. Film był przedsięwzięciem trudnym technicznie, organizacyjnie i artystycznie. A na dodatek, dla reżysera i autora scenariusza, Władka Ślesickiego, film o bezdomnym psie miał być swego rodzaju metaforą życia człowieka w warunkach realnego socjalizmu. Ostatecznie praca i wysiłek reżysera i operatora, wsparte doskonałym aktorstwem pieska Ugryzia, zaowocowały całkiem niezłym filmem, jeśli oficjalna komisja kolaudacyjna (kontrolowana przez "czynnik" partyjny) uznała, że film o piesku daje zbyt czarny obraz życia w socjalistycznej Polsce i posłała film na półkę. 


Bywa jednak, że dobre rzeczy nie giną ot tak sobie, film z Ugryziem w roli głównej też zdjęto z półki, najpierw częściowo i nieoficjalnie, a po latach definitywnie. Dzięki energicznym staraniom kierownictwa artystycznego Wytwórni Filmów Dokumentalnych z ulicy Chełmskiej w Warszawie, w której film został wyprodukowany, oraz dzięki wstawiennictwu takiego autorytetu, jak John Grierson, zwany ojcem brytyjskiego filmu dokumentalnego, najpierw Wśród Ludzi wysłano na festiwal w Oberhausen, gdzie zdobył honorową nagrodę, później też na inne festiwale wysyłano, chociaż na ekrany kin krajowych bardzo długo nie puszczano.

Jestem przekonany, że wspaniały pies Ugryź swoją prawdziwą, niezakłamaną aktorską sztuką znacznie się przyczynił do ostatecznego sukcesu tego filmu. Autorzy mogli czuć się zadowoleni, pomimo, że "półkowanie" filmu w praktyce oznaczało pozbawienie realizatorów należnego wynagrodzenia. Pieniędzy, na które uczciwie zapracowaliśmy, nigdy już nie dostaliśmy. Tę prozaiczną stronę sprawy do dnia dzisiejszego wynagradza mi wspomnienie i fotografia bohaterskiego pieska o imieniu Ugryź. Na ten temat można znaleźć dodatkowe informacje na stronie chatabruna